poniedziałek, 26 stycznia 2015

Szczęśliwej drogi już czas

Siedziałam w pociągu linii Takasaki. Jak na niedzielne wczesne popołudnie wagon był dość zatłoczony. Większość pasażerów stanowili mężczyźni w średnim wieku ubrani w czarne garnitury, trzymający niewielkie paczki. Pewnie wracali lub dopiero się udawali na spotkania biznesowe. Okropieństwo, nawet w niedzielę trzeba harować. Ja na ich tle musiałam wyglądać dość osobliwie. Już samo pojawienie się gaijina na linii Takasaki musiało być nie lada atrakcją, wszak ten kierunek nie należy do turystycznych. Ot, sypialnia Tokio. Mój ubiór też dość mocno kontrastował z czarno-białymi mężczyznami - czerwone spodenki, czarna koszulka z cepeliowskimi kogutami, sportowe sandały i wypchany do granic możliwości jaskrawo-niebieski plecak. Miałam w nim dobytek na najbliższych kilka dni i zapas jedzenia i picia, który miał mi wystarczyć do jutra do wieczora. Kurtka już się nie zmieściła, więc ją przytroczyłam do plecaka. Ciekawiło mnie, czy ktoś się domyślał, gdzie jechałam.
W pewnym momencie zaczęła mnie ogarniać senność. Przed bezsenną nocą każda drzemka byłaby dobra, ale w przeciwieństwie do Japończyków nie miałam w głowie budzika i nie potrafiłam się obudzić na właściwej stacji. Ustawienie budzika w telefonie nie wchodziło w grę. Raz, że mogłabym go nie usłyszeć, a dwa, zachowałabym się jak niewychowany gaijin, hałasując w miejscu publicznym, jakim jest pociąg. Wolałam więc nie spać, gdyż czekało mnie pierwsze wyzwanie tej podróży - nie zabłądzić na dworcu Ueno.
Musiałam się przesiąść na linię Yamanote i dojechać do Shinjuku. Niby nic trudnego, ale gdy około 20 peronów jest rozmieszczonych na kilku piętrach, sprawa się komplikuje. Postanowiłam iść za strzałkami do hallu głównego i tam znaleźć drogę na właściwy peron. W rzeczywistości zadanie okazało się znacznie łatwiejsze, gdyż zaraz przy wyjściu z peronu była tablica, po japońsku i po angielsku, wskazująca interesujący mnie kierunek. W ciągu pięciu minut dotarłam na miejsce. Czekając na pociąg, patrzyłam za okno peronu na budynki sąsiadujące z dworcem. Metalowo-szklane biurowce oblepione kolorowymi ekranami reklamowymi i neonami. Japonia, jakiej do tej pory nie udało mi się doświadczyć, Tokio, o jakim marzy chyba większość cudzoziemców. W tamtym momencie te nowoczesne budynki nawet wydały mi się dość interesujące i gdyby nie okoliczności, w jakich się znalazłam w Tokio, pewnie wyszłabym na ulicę pooddychać wielkomiejskim gwarem. Właściwie miałam dużo czasu i gdybym opuściła nawet dwa pociągi, powinnam zdążyć na autobus, ale nie chciałam się rozpraszać. Okolice dworca Ueno musiały poczekać na swój czas, który jeszcze nie nadszedł.
Pociąg był dość zatłoczony. Zastanawiałam się, czy ci ludzie nie mieli swoich domów, tylko tak się snuli po całym Tokio. Na szczęście udało mi się stanąć w pobliżu wejścia i mogłam obserwować wyświetlacz nad drzwiami pokazujący stacje i czas przyjazdu. Wg tych informacji na Shinjuku powinnam dojechać w ciągu około 20 minut. Rozpoczęłam więc jedną z moich ulubionych zabaw z pociągów i autobusów - odczytywanie napisów. Reklamy były takie same, jak we wszystkich innych pociągach, więc skupiłam się na odgadywaniu nazw stacji z wyświetlacza nad drzwiami. Niestety kobiecy głos płynący z głośnika na każdej stacji uświadamiał mi, że czytać to ja nie umiem i długo jeszcze nie będę. Zwariowani Japończycy, czy naprawdę nie było im szkoda zdrowia na te wszystkie krzaczki? Czy hiragana i katakana, którymi przecież mogą wszystko zapisać, nie wystarczą? Razem to i tak jest prawie 100 znaków, po co dokładać do tego kolejne 2000? Ale to nie był mój problem. Wysiadłam na Shinjuku, a pociąg pojechał dalej.
W porównaniu z Shinjuku dworzec Ueno był mikroskopijny. A przynajmniej takie miałam wrażenie, może dlatego, że na Ueno już się przesiadałam wiele razy, a na Shinjuku byłam po raz pierwszy. Wg mapki dołączonej do vouchera, dworzec autobusowy miał się znajdować po zachodniej stronie. Nie mając ochoty na błądzenie w dworcowym labiryncie, zapytałam konduktora o właściwe wyjście. Marzyłam tylko o tym, żeby siedzieć już w autobusie. Ale od tego szczęśliwego momentu dzieliły mnie jeszcze dwie długie godziny. Nauczona polskim doświadczeniem, że wszystko się spóźnia lub wręcz nie przyjeżdża, przyjechałam do Tokio ze sporym zapasem czasu. Jak się okazało - niepotrzebnie. Plan miałam taki, by kupić bilet, zlokalizować właściwy peron, a resztę czasu przeznaczyć na krótki spacer po Shinjuku. Taka okazja mogła się prędko nie powtórzyć. Udałam się więc w kierunku wskazanym przez konduktora i po chwili stanęłam na gwarnej ulicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz