wtorek, 13 grudnia 2016

Wokół krateru


Szło się całkiem przyjemnie. Nawet znajdujące się przede mną lekkie wzniesienie nie odebrało mi otuchy ani sił. Kamienie rytmicznie chrzęściły pod butami, a dzwoneczek przy kiju im wtórował. Wiele godzin temu, na początku wędrówki, jego dźwięk doprowadzał mnie do szału; teraz był już nieodłącznym elementem wyprawy. Natomiast w ogóle nie czułam potrzeby wspomagania się tlenem, w ogóle. W tamtym momencie żałowałam tych (niepotrzebnie) wydanych 1000 jenów. A mogłam kupić za nie tyle innych pożytecznych rzeczy! 6 do 10 napojów w automacie, 2 porcje udonu w barze, 5 wróżb z prezentem, 8 buteleczek sake, 5 talerzyków sushi, ze 2 bilety wstępu do muzeum... Taka marnacja pieniędzy! Hańba!
Tak rozmyślając dotarłam na szczyt wzniesienia. Przede mną i z prawej strony rozciągała się równina; krateru nie byłam w stanie dojrzeć z tego miejsca. Z lewej strony aż po sam horyzont były tylko chmury; bardzo to rozczarowujące i w zasadzie straciłam już nadzieję na poprawę widoków. Natomiast w dole za plecami pozostało schronisko. Z tej perspektywy kamienne budynki wyglądały jak forteca broniąca życia na Ziemi. Skojarzyły mi się z bezpiecznymi fortami na Dzikim Zachodzie, na zewnątrz których mogło się zdarzyć wszystko najgorsze. Na szczęście tutaj wszystko najgorsze miałam już za sobą, teraz trzeba było tylko wysłać pocztówki i bezpiecznie zejść do Fujinomiya.


 Dalsza droga nie była już taka stroma i mogłam iść energicznym krokiem. Wbrew wcześniejszym obawom po ujrzeniu nocnych komunikatów w stacji 6, pogoda była całkiem przyjemna. Było na tyle ciepło i słonecznie, że nadal miałam podwinięte nogawki i rozpiętą kurtkę. W ogóle nie czułam znużenia po całonocnej wspinaczce i zastanawiałam się, kiedy padnę, bo byłam pewna, że w końcu zmęczenie da znać o sobie i skończę jak ludzie po bokach drogi. A sposób, w jaki spali, był dla mnie zdumiewający. Zasnęli na siedząco, jak gdyby sen dopadł ich znienacka, zanim zdążyli się położyć. Jak bardzo musieli być zmęczeni, żeby spać w ten sposób! Ale ja szłam dalej. Daleko po prawej stronie, po drugiej stronie krateru, rysowały się jakieś spore zabudowania. Zastanawiałam się, czy to było kolejne, większe schronisko, czy stacja meteo, cze też oba. Bardzo mnie te budowle intrygowały i miałam nadzieję wkrótce je zobaczyć.


Droga z szerokiego klepiska przybrała bardziej formalny charakter. Z lewej strony od przepaści odgradzała ją solidnie wyglądająca metalowa barierka, nie to, co liche linki na zboczu. Droga była niemal pusta. Bardzo zaskakujące jak na sam środek sezonu. Ale był poniedziałek rano i większość Japończyków zwyczajnie siedziała w swoich biurach. Miałam więc szczęście, że szłam w nocy z niedzieli na poniedziałek, gdyż dzień lub dwa dni wcześniej mogłabym doświadczać atmosfery cmentarza w dniu wszystkich świętych. A tak szłam w ciszy i spokoju. Nie powiem, że kontemplowałam piękno góry, bo w dalszym ciągu wydawała mi się nad wyraz szpetna, ale cieszyłam się, że nie musiałam doświadczać hord turystów.


Po krótkim czasie na wprost spomiędzy skał i kamieni zaczęły się wyłaniać jakieś zabudowania. I znów poczułam się jak na Dzikim Zachodzie, że oto po długiej i pełnej niebezpieczeństw drodze dotarłam do bezpiecznego schronienia. I już za chwilę miałam się przekonać, czy dotarłam do mojej wymarzonej poczty, wszak kartki same się nie wyślą.