sobota, 22 października 2016

Zajrzeć do wnętrza Ziemi

Z prawej strony drogi znajdowały się kamienno-drewniano-blaszane zabudowania schroniska, a przed nimi - stragany z typowymi pamiątkami, a wśród nich automat z napojami. Gdyby Japończycy kiedykolwiek wylądowali na Księżycu, jestem pewna, że tam też postawiliby taki automat. One są wszędzie! Z kolei z lewej strony było ustawionych kilka drewnianych ław i pojedyncze stragany. Oczywiście wszystkie ławy były zajęte; na niektórych wędrowcy spali w najlepsze - zupełnie nie przeszkadzał im gwar schroniska i dzienne światło.

 
W tej sytuacji musiałam poszukać sobie innego miejsca do wypoczynku. Ale najpierw chciałam zdobyć dwie rzeczy: życiodajny tlen i pieczątkę. Z tym pierwszym nie było problemu, ale gorzej z pieczątką. Napisy na straganach, po japońsku i po angielsku wyraźnie mówiły, że aby dostać pieczątkę, trzeba najpierw kupić pamiątkę. Na zakupy na szczycie nie byłam przygotowana, planowałam ewentualne gadżety kupić na dole, gdzie ceny były prawdopodobnie niższe no i żeby tego nie dźwigać - nawet bez picia plecak był ciężki. Kupiłam tylko tlen. Głęboka inhalacja i... nic. Żadnego przypływu sił witalnych, blasku światła, fanfar. Po inhalacji czułam się dokładnie tak samo, jak przed nią. Wielkie rozczarowanie za 1000 jenów.
Przed jednym z budynków stała tablica z bardzo prostą mapą szczytu. Wg tego rysunku poczta znajdowała się mniej więcej w odległości 1/3 okrążenia w kierunku, w którym chciałam iść. Bardzo mi to odpowiadało, bo chociaż i tak chciałam okrążyć szczyt, to wolałam mieć tę pocztę po drodze, a nie specjalnie się do niej cofać. Zaciekawiło mnie, czy można było iść na tyły schroniska i zajrzeć wgłąb krateru, a z krzaczków na mapie nie potrafiłam tego wywnioskować. Zauważyłam jednak, że ludzie za ostatnim budynkiem skręcali w prawo zamiast iść drogą na wprost pod górę; z tego samego kierunku również nadchodzili. Pomyślałam, że tam musiał być krater.


Po przejściu kilkudziesięciu metrów okazało się, że miałam rację. Brzeg krateru był odgrodzony zwykłymi linkami umocowanymi do koślawo ustawionych metalowych słupków, przy których kilka osób robiło zdjęcia. Miałam ogromne szczęście, że tego dnia nie było tłoczno, bo niepopychana przez nikogo mogłam spokojnie zajrzeć wgłąb.
Stożkowy krater miał co najmniej kilkadziesiąt metrów głębokości, a na jego płaskim dnie myślę, że spokojnie zmieściłoby się boisko piłkarskie. Był ogromny! Gdzieniegdzie wciąż zalegały połacie brudnego śniegu, który pewnie miał się już nie stopić tego lata. Na wzniesieniu po drugiej stronie znajdowały się kolejne budynki, pewnie należące do stacji meteorologicznej lub kolejne schronisko, lub oba. Z tej odległości, przy tej wielkiej dziurze w ziemi wydawały się malutkie niczym domki z klocków. W pewnym momencie ogarnął mnie lekki niepokój na myśl, że z tej dziury w każdej chwili mogła wystrzelić gorąca lawa. Intensywnie wpatrywałam się w krater szukając najmniejszych śladów nadchodzącego kataklizmu - sączącego się dymu, otworu sięgającego do wnętrza Ziemi, ruchów kamieni, ale nic takiego nie nastąpiło. Góra stała niewzruszenie i tym razem nie zamierzała wybuchać. Całe szczęście. No ale nie mogłam sobie pozwolić na dłuższe przyglądanie się kraterowi. Czas uciekał i jeśli miałam go jeszcze okrążyć, trzeba było się zbierać.
 
 
Przypomniałam sobie o moim wcześniejszym zamiarze kupienia wróżby i wróciłam do budynku, który na samym początku wydawał mi się szintoistycznym chramem. Nie pomyliłam się. W środku młody kapłan rozmawiał z kilkoma turystami, a ja się rozejrzałam za charakterystyczną skrzynką z wróżbami. Byłam ciekawa, co będzie do nich dołączone - może kamyczek, albo figurka góry - i ile będą kosztowały; liczyłam się z kwotą nawet 500 jenów, bo to w końcu Fuji. Dwa razy nie zgadłam. Do wróżb nie było nic dołączone i kosztowały tylko 100 jenów, tyle samo, co na dole. Kapłan skończył rozmawiać z turystami i podszedł do mnie, więc mu powiedziałam, że chcę tylko kupić wróżbę. Potakująco skinął głową i zapytał, czy chcę pieczęć, po czym wziął mój kij i po prostu na końcu wybił mi stemplem znak świątyni. I jeszcze dał maleńki kawałek drewna z wypisanym błogosławieństwem. Dobrze, że tam poszłam, w ten sposób za jedyne 100 jenów zdobyłam aż 3 trofea! A teraz nie pozostało mi nic innego, jak tylko ruszyć w dalszą drogę. Na szczęście nie czułam zmęczenia, mogłam więc dalej maszerować. Pożegnałam się i wyszłam.