piątek, 3 lutego 2017

Poproszę 10 znaczków

Doszłam do niewielkiego obozowiska ukrytego między skałami. Na środku znajdowało się coś na kształt niedużego ryneczku, przez który we wszystkich kierunkach przewijali się turyści. Ten obóz, w przeciwieństwie do poprzedniego, sprawiał wrażenie ogromnej tymczasowości. Ja też nie zamierzałam spędzać tu zbyt wiele czasu i w zasadzie interesowało mnie jedno: czy to w tym obozie była poczta. Rozejrzałam się dookoła - czerwona skrzynka nie pozostawiała złudzeń. Dotarłam do upragnionego celu. Do jednej ze skał był przytulony niepozorny blaszany barak. Gdyby nie skrzynka i szyld, nie domyśliłabym się, że jestem na poczcie. I o dziwo w środku było pusto. No dobrze, było ze 3 turystów, ale spodziewałam się kolejki z początku lat 80, gdyż sądziłam, że każdy będzie chciał słać kartki ze szczytu.
W środku było dość ciasno i bardzo skromnie. Za bardzo nawet się nie rozglądałam, bo sprzedawca od razu do mnie podszedł. Na pytanie o znaczki do Europy oznajmił, że oczywiście takie posiada. Chciał od razu wziąć moje kartki i je nadać, ale się nie zgodziłam. Mixem angielsko-japońskim ustaliliśmy, że najpierw je do końca wypiszę i wówczas wrócę, aby mógł je od razu nadać.


Wyszłam na zewnątrz z nadzieją znalezienia wolnej ławki, na której mogłabym dokończyć pocztówkową misję. Oczywiście niczego takiego nie było. Zauważyłam jednak niewielki kamienny murek na skraju przepaści i postanowiłam na nim się rozłożyć. Na kartkach miałam tylko adresy, teraz trzeba było wpisać treść. Nie wysilając się zbytnio, na wszystkich napisałam to samo. Zaczęło się od pozdrowienia z góry Fuji po japońsku, a co! Bycie w Japonii zobowiązuje. A dalej szły ochy i achy, już po polsku, nad wschodem słońca widzianym ze szczytu.
Po pół godzinie kartki były gotowe i mogłam wrócić do życzliwego sprzedawcy. Pan mnie rozpoznał, lecz na widok wypisanych pocztówek na jego twarzy pojawiła się konsternacja. Nie zostawiłam ani skrawka wolnego miejsca na pamiątkową pieczęć! Nie pozostało panu nic innego, jak nabić najzwyklejszą okrągłą pieczątkę. Taką samą, jak na każdej poczcie. Jedynie napis "Fuji-san" zdradzał miejsce nadania, ale czy ktokolwiek przygląda się stemplom pocztowym? Niefart.

Wyszłam znów na zewnątrz. Była godzina 11, miałam więc trochę czasu do rozpoczęcia schodzenia i musiałam się zastanowić, co mogłam zrobić. Zauważyłam tablicę informacyjną mówiącą o tym, że Fuji jest aktywnym wulkanem, a poniżej opisu znajdowała się mapka szczytu. Wg niej zrobiłam jakąś 1/3 okrążenia i znajdowałam się dokładnie przy zejściu do Fujinomiya. Miałam więc 3 możliwości: od razu zejść na dół, w dzikim pędzie okrążać krater lub iść na krótki odpoczynek. Zwyciężył rozsądek i wybrałam opcję nr 3. Schodzenie zawsze jest gorsze i wolałam trochę się wzmocnić przed kolejnymi kilkoma godzinami marszu. Co prawda szkoda mi było tego okrążenia, bo to by była taka wisienka na torcie, ale bardziej zależało mi na zejściu w dobrej formie. W końcu czekały mnie jeszcze 2 intensywne dni włóczęgi: Odawara, Enoshima i Kamakura, więc lepiej było oszczędzać siły. I tak nie byłam pewna, czy następnego dnia w ogóle dam radę zwlec się z łóżka po tylu godzinach łażenia i niespania.


Z braku lepszego miejsca oraz z powodu gwaru sporo osób porobiło sobie proste legowiska na skałach powyżej obozu. Słońce przyjemnie grzało i oceniłam, że mogło być z 15 stopni. W porównaniu z 5 zarejestrowanymi poprzedniego dnia o godzinie 21 i pewnie okolicami zera nad ranem, było bardzo przyjemnie. Znalazłam wygodny, w miarę równy fragment podłoża na uboczu i zaczęłam robić prowizoryczne legowisko. Zdjęłam buty, a plecak podłożyłam pod nogi, żeby stopy odpoczęły. Twarz przykryłam ręcznikiem i dopiero na niego nałożyłam okulary przeciwsłoneczne, dzięki czemu nie raziły mnie promienie słoneczne. A kapturem odizolowałam się od dźwięków. Nie wszystkich, ale i tak było lepiej, niż bez niego. I kiedy już się położyłam na twardej skale, dopiero poczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Miałam wciąż podwinięte nogawki, ale na szczęście było na tyle ciepło, że mi to nie przeszkadzało i już tak zostałam. W tym momencie zaczęło być mi wszystko jedno. Kratery, hotele i autobusy przestały mnie obchodzić. Poczułam błogi spokój i zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz