sobota, 17 stycznia 2015

Śnieżny stożek i rząd autobusów

To było w piątej lub szóstej klasie szkoły podstawowej. Nie pamiętam, o czym dokładnie była tamta lekcja. Być może o rodzajach gór, a może omawialiśmy poszczególne kontynenty - nie wiem. Jednak ten jeden temat na zawsze pozostał w mojej pamięci. Fudżi-jama. Fudżi-jama, jak to okropnie brzmi, dziś ten zapis fonetyczny wywołuje we mnie silne zdenerwowanie, wręcz obrzydzenie, ale gdy miałam 11 lat i niewiele wiedziałam, był on dla mnie jak mantra.

Pamiętam, jak wpatrywałam się w fotografię w podręczniku przedstawiającą regularny, ośnieżony stożek, tak jakby od tego zależało odkrycie jakiejś wielkiej tajemnicy. W czasach bez internetu skąpe informacje ze szkolnego podręcznika działały na wyobraźnię. Nauczycielka opowiadała o szlaku prowadzącym na szczyt, złożonym z 10 stacji i z możliwością wjechania do 5 normalnym wycieczkowym autobusem. Przed oczami stanął mi ośnieżony stożek z 10 tabliczkami - tak sobie wyobrażałam owe stacje. W mojej wizji do 5 stacji poprzez pustkowie prowadziła kręta asfaltowa droga zakończona parkingiem, na którym z ustawionych jeden za drugim autobusów wysypywały się tłumy turystów. Pomyślałam wtedy, że to strasznie łatwe iść zaledwie od połowy drogi i że ja na ich miejscu bym szła od samego początku. Niezwykle pociągająca wydała mi się możliwość wejścia na szczyt i zajrzenia wgłąb krateru, wprost do samego serca Ziemi. Ach, móc tak pojechać do Japonii!

Ciekawe, że pomimo tej nagłej silnej fascynacji nigdy nie zgłębiłam studiów nad tematem góry Fuji. Ledwie znam jej wysokość, bo tekst na Wikipedii zawsze był za długi. Dla mnie góra Fuji zawsze była symbolem owianym pewną tajemnicą i chciałam, by tak pozostało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz