niedziela, 18 stycznia 2015

Iść czy nie iść - oto jest pytanie

Niecałe dwa lata temu zaświtała mi myśl: a może by tak wejść? Planowałam wyjazd do Japonii, gdy ni stąd, ni zowąd pojawił się ten pomysł. W tamtym czasie walczyłam z dość poważną kontuzją stopy i przejście chociażby 500 metrów stanowiło nie lada wyczyn, a tu nagle takie szaleństwa. Ale ja już tak mam, że muszę czuć adrenalinę, że tym, co mnie zabija, są przewidywalność i nuda. Wmawiałam sobie, że całkiem niezobowiązująco sprawdzam szlaki, tylko z ciekawości. W końcu ostatnia góra, na jakiej byłam, to było coś w Bieszczadach jakieś 10 lat temu, na którą dziś z naderwanym rozcięgnem w żaden sposób bym nie weszła. Chyba że czołgając się.

Według różnych źródeł na szczyt prowadzi 5 szlaków, a do najpopularniejszego Yoshida bez trudu można dojechać autobusem z Tokio. Ze względu na dość surowe warunki pogodowe wspinaczka jest możliwa tylko przez 2 miesiące w roku. Trasa nie jest trudna i nie wymaga specjalistycznego sprzętu - w zasadzie wystarczy wyposażenie jak na dłuższą wyprawę górską, żadnych raków, lin i innych dziwnych akcesoriów. Więcej mi nie trzeba było.

Zaczęłam robić kalkulacje. Najbardziej martwiła mnie moja żałosna kondycja, a raczej jej całkowity brak po kilkumiesięcznym unieruchomieniu. Musiałabym rozpocząć trening, chociaż najlżejszy, właściwie od razu. Kolejną rzeczą był transport. Niemal wszystkie strony z rozkładami jazdy autobusów były po japońsku. O ile znalezienie połączeń na trasie Tokio-Kawaguchiko nie stanowiło najmniejszego problemu, o tyle pozostałe szlaki na anglojęzycznych stronach praktycznie nie istniały. Chciałam wyjechać z Tokio, lecz już tam nie wracać. Ostatecznie mogłam wszystko pozostawić losowi, przecież coś musiało dojeżdżać do tych szlaków. Jednak wciąż nie byłam pewna, czy powinnam wchodzić na Fuji, czy nie przypłacę tego zdrowiem. Postanowiłam dać sobie czas do namysłu i ostateczną decyzję podjąć miesiąc przed wyjazdem do Japonii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz