niedziela, 25 stycznia 2015

Chcieć to móc

Rezerwacja ekspresu do Kawaguchiko była możliwa na 30 dni przed planowaną podróżą. Wystarczyło wypełnić prosty formularz - imię, nazwisko, numer telefonu - by dostać voucher, który następnie należało wymienić w kasie na właściwy bilet. Do vouchera była dołączona mapka pokazująca drogę z dworca Shinjuku na dworzec autobusowy - jakie to japońskie! Opłaty dokonywało się w kasie przy odbiorze biletu. Nie przypuszczałam, że międzynarodowa rezerwacja mogła być tak prosta.

Do planowanego terminu rejestracji miałam jeszcze trochę czasu, mogłam więc sobie wszystko dokładnie przemyśleć. Chciałam jechać przedostatnim autobusem tego dnia, tak aby do 5 stacji dotrzeć koło 20. Według różnych przewodników wspinaczka szlakiem Yoshida trwała około 6 godzin, więc powinnam bez trudu zdążyć na wschód słońca. Podobno obejrzenie wschodu słońca ze szczytu jest marzeniem każdego pielgrzyma i ja nie byłam wyjątkiem. Zresztą nie wyobrażałam sobie wędrówki w ostrym słońcu, którą najpewniej przypłaciłabym odwodnieniem, udarem i poparzeniami trzeciego stopnia. Co innego schodzić. Poza tym wspinaczka nocą wydawała mi się niezwykle fascynująca, gdzie jedynymi źródłami światła byłyby księżyc, gwiazdy i niewielkie latarki czołowe. Wyobraziłam sobie maleńkie świetlne punkciki sunące jeden za drugim po ciemnym stoku góry i nie mogłam się doczekać, by ujrzeć to na własne oczy. W duchu mówiłam sobie, że jeszcze tylko półtora miesiąca i sama będę takim światełkiem.

Nawet noga zrozumiała powagę sytuacji, bo przestała boleć przy chodzeniu. Na początku czerwca na próbę przeszłam 2 km - było dobrze. Przeszłam drugi raz i trzeci i nic, żadnych bóli i przykurczów. Przyjęłam to za dobry omen i zaczęłam wydłużać dystans, by dojść do 6 km szybkiego marszu dziennie codziennie. Biegać nie chciałam z wielu powodów. Powód najważniejszy - nienawidzę biegać. Na samą myśl o bieganiu jestem zmęczona i chora. Powód drugi - nie chciałam przeciążać stopy i kolana, które też nie było w najlepszej kondycji. Powód trzeci - na Fuji nie zamierzałam wbiegać, tylko wchodzić, a to zupełnie inna praca mięśni. Tak więc moim podstawowym treningiem stały się codzienne marsze. W miarę upływu czasu chodziło mi się coraz lepiej, zniknęło początkowe napięcie w łydkach i udach i udało mi się osiągnąć czas poniżej godziny. Byłam z siebie naprawdę zadowolona i czułam, że dam radę.

4 lipca, godzina 1:30. Zajrzałam na stronę rezerwacji - mój termin był aktywny! Z wypiekami na twarzy zaczęłam wypełniać formularz. Po kilku minutach otworzyło się kolejne okno i oto patrzyłam na mój voucher. A więc to było oficjalne: 4 sierpnia 2013 o godzinie 17:50 miała się rozpocząć przygoda mojego życia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz